O tym, jak słowa wpływają na nasze życie, i jak możemy świadomie zmieniać sposób komunikacji, by budować zdrowsze relacje, rozmawiamy z dr Agnieszką Kozak, psycholożką, terapeutką i współautorką książki „Uwięzieni w słowach rodziców”.
Dariusz Jaroń: Jak słowa, które słyszymy od najmłodszych lat, wpływają na kształtowanie naszej tożsamości?
Dr Agnieszka Kozak: Słowa mają ogromną moc - to one nas kształtują. Już imię, które otrzymujemy, niesie znaczenie i symbolikę i pewnego rodzaju obietnicę, jakby scenariusz do wypełnienia, choć czasami kompletnie nie zdajemy sobie z tego sprawy. Podobnie każde wypowiedziane słowo nadaje sens temu co robimy i buduje naszą tożsamość. To, co myślimy o sobie, wpływa bezpośrednio na nasze zachowanie. Dziś podczas spotkania jedna osoba powiedziała: „Jestem introwertykiem, mam trudności w nawiązywaniu relacji, a test wykazał u mnie niski poziom empatii i zdolności interpersonalnych”. Pomyślałam wtedy, że najpierw definiuje siebie przez określone przekonania, a potem zachowuje się zgodnie z tą narracją. Te słowa tworzą zarówno jego jak i świat w którym żyje.
Jeśli dziecku wciąż powtarzamy, że jest nieśmiałe, że boi się ludzi, że lęka się kontaktów społecznych - zaczyna przyswajać te komunikaty. Z czasem wstydzi się, wycofuje, unika kontaktów i rzeczywiście zaczyna mieć trudności w relacjach. Słowa kształtują nasze myślenie o sobie, a to przekłada się na nasze schematy działania.
Jakie słowa, choć brzmią niewinnie, mogą sabotować nasz rozwój i relacje przez całe życie? Czy ich wpływ zależy głównie od wychowania, czy raczej wpisuje się w szerszy kontekst społeczny?
Obie te rzeczy mają znaczenie. Z jednej strony funkcjonujemy w świecie społecznych przekazów - swoistych „zaklęć”, które warunkują nasze miejsce w grupie. By przynależeć, dostosowujemy się do tych schematów, często wpisujących się w określone stereotypy czy oczekiwania.
Z drugiej strony istnieją „zaklęcia” indywidualne, czyli słowa wypowiadane przez rodziców w konkretnym domu, do konkretnego dziecka. Ich siła bywa ogromna. Czasem te dwa typy przekazów się nakładają, tworząc złożony, wzajemnie wzmacniający się wpływ. Zdarza się jednak, że funkcjonują osobno, np. w szkole słyszymy zakazy czy oceny, których nie doświadczyliśmy w domu. A jednak, by przetrwać w danym środowisku, budować relacje i poczuć się bezpiecznie, zaczynamy się do nich dostosowywać.
Czy mogłaby Pani podać przykład?
Oczywiście. Podczas warsztatów, które prowadziłam w zeszłym tygodniu, jedna z uczestniczek opowiedziała, że jako mała dziewczynka bardzo płakała, gdy mama odwoziła ją do przedszkola. W odpowiedzi słyszała: „Jesteś okropna! Przez twoje łzy spóźnię się do pracy, a jeśli mnie zwolnią, nie będziemy miały z czego żyć”. W pewnym momencie zrozumiała, że nie wolno jej płakać ani tęsknić. Dziś wie, że przez wiele lat tłumiła smutek i unikała okazywania emocji, bo podświadomie wierzyła, że wyrażanie uczuć jest czymś złym, niesie ze sobą poważne zagrożenie. Nie widziała związku między swoim zachowaniem a tym, co słyszała jako dziecko - że jest „okropna” i że jej emocje zagrażają stabilności całej rodziny. To klasyczny przykład indywidualnego „zaklęcia”, które może kształtować nasze postępowanie przez całe życie.
Jak można uświadomić sobie wpływ słów z dzieciństwa? Czy terapia to jedyne rozwiązanie?
Terapia jest najkrótszą i najskuteczniejszą drogą, ale nie jedyną. Pomocna może być też praca warsztatowa i rozmowy z innymi, które pozwalają spojrzeć na swoje doświadczenia z innej perspektywy. Trzecią ścieżką jest autorefleksja - świadome przyglądanie się swoim reakcjom. Można zacząć od prostego pytania: „Dlaczego reaguję w taki sposób? Skąd to się bierze?”. Wyobraźmy sobie sytuację: ktoś proponuje pomoc, mówiąc: „Odprowadzę cię z parasolką, żebyś nie zmokła”, a my odruchowo odpowiadamy: „Nie rób sobie kłopotu”. Co to mówi o nas?
Że mamy problem z przyjmowaniem pomocy?
Dokładnie. I często kojarzymy ją z obciążeniem dla innych. To skutek przekonań zaszczepionych w dzieciństwie, kiedy słyszeliśmy: „Nie rób kłopotu”, „Ciesz się z tego, co masz”, „Jedz, co ci dano” albo: „Dzieci w Afryce głodują, a ty grymasisz”. Takie słowa zapadają głęboko i później, często nieświadomie, powielamy je w dorosłym życiu. Warto zapytać siebie: kto to mówił? Jak często? W jakich sytuacjach? Niektóre komunikaty są powszechne, inne słyszymy pierwszy raz dopiero na warsztatach, i dziwimy się, że można było tak mówić do dziecka.
Pamiętam sytuację z przyjaciółką, która odwiedziła mnie latem, gdy temperatura sięgała 40 stopni. Miała na sobie czarne baleriny i cienkie skarpetki. Zapytałam, dlaczego nie założyła sandałów. Odpowiedziała: „Bo mama powiedziała kiedyś, że mam nóżki jak kaczuszka i powinnam je chować”. Nie wiem, czy usłyszała to raz, czy wiele razy, ale do dziś nie pokazuje stóp.
Jedno zdanie, a kompleksy na dekady...
Właśnie. Proszę zobaczyć - dzieci wierzą w Mikołaja, bo ktoś im tak powiedział. Dopóki ktoś nie powie: „To rodzice przynoszą prezenty”, wierzą bez zastrzeżeń. Podobnie jest z innymi przekazami. Ktoś musi „odczarować zaklęcie” i powiedzieć: „To nieprawda, że masz nóżki jak kaczuszka”. Oczywiście celowo upraszczam, ale chodzi o to, że wiele z tego, co usłyszeliśmy jako dzieci, może być zwyczajnie nieprawdziwe. Weźmy powiedzenie: „Kto rano skacze, ten wieczorem płacze” - w rzeczywistości można się cieszyć i rano, i wieczorem. Nieprawdą jest, że życie nie jest zabawą. Może być pełne radości. Musimy zakwestionować wiele przekonań, które kiedyś w nas wpojono.
Czemu służą te „zaklęcia”?
Ich celem jest ograniczenie naturalnej ekspresji emocjonalnej dziecka - tak, by dorośli nie musieli się mierzyć z trudnościami. Dzieci mają być „grzeczne”. Od najmłodszych lat jesteśmy warunkowani komunikatami typu: „Jeśli będziesz grzeczny, Mikołaj przyniesie ci prezent”. Takie przekazy wpływają na to, jak postrzegamy siebie, innych i świat.
Czy moment refleksji nad raniącymi słowami może być okazją, by przerwać schemat, w którym sami zostaliśmy wychowani?
Zdecydowanie. Warto wtedy przyjrzeć się, jakich słów używamy w sytuacjach napięcia, bo to właśnie wtedy najczęściej powielamy dawne wzorce. Często te „zaklęcia” wynikają z troski, ale też z bezradności dorosłych. Mają chronić, a zamiast tego zawstydzają. Gdy dziecko słyszy: „Wstydź się! Nikt nie będzie chciał się z tobą bawić”, nie rozumie, że to wyraz lęku rodzica - zapamiętuje tylko emocję: wstyd, który blokuje autentyczność. I tak, jako dorosły, boi się odezwać, bo każdy błąd może być źródłem upokorzenia.
Jak uczyć się zdrowszego języka wobec siebie i innych?
Zamiast skupiać się na „oduczaniu się” starych schematów, warto zacząć uczyć się nowego języka - języka potrzeb, emocji i odpowiedzialności. Chodzi o to, by mówić: „Czuję się bezradna, bo martwię się o twoją przyszłość”, a nie: „Skończysz na kasie w Biedronce”. Zamiast straszyć i wywierać presję, warto mówić o tym, co naprawdę przeżywamy i czego potrzebujemy. Często słyszymy od matek, rzadziej od ojców, komunikaty takie jak: „Przez ciebie wyląduję w psychiatryku”, „Doprowadzisz mnie do nerwicy”, „Umrę przez ciebie”. To obarczanie dziecka odpowiedzialnością za stan emocjonalny dorosłego. A przecież naszym zadaniem jest brać odpowiedzialność za własne emocje, zamiast przerzucać ją na dziecko.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Zwłaszcza gdy emocje biorą górę.
To ogromna praca, porównywalna z nauką zupełnie nowego języka. Ja sama, mając pięćdziesiąt lat, uczę się włoskiego i wiem, ile wysiłku kosztuje składanie pierwszych zdań, uczenie się słówek, wyjście poza automatyzmy naturalne dla naszego języka. Tak samo jest z językiem emocji i potrzeb. To nie poprawki kosmetyczne, to zmiana fundamentów komunikacji.
Od czego zacząć naukę nowego języka emocji? W przypadku języka obcego zaczynamy od słówek i prostych zwrotów.
Podobnie jest tutaj - zaczynamy od słów. Uczymy się nazywać uczucia i potrzeby. Zamiast dramatycznych komunikatów typu: „Przez ciebie wyląduję w psychiatryku”, lepiej powiedzieć: „Czuję niepokój” albo „Jest mi smutno”. Warto też przenieść akcent z „ty” na „ja” - zamiast oskarżeń, wyrażać własne przeżycia. Pomocne są warsztaty, praca z językiem emocji, a także świadomość mowy ciała - to nasz naturalny kanał komunikacji. Emocje i potrzeby są fundamentem naszego życia.
Dużo mówimy o relacji rodzic–dziecko, ale przecież słowa mają znaczenie także w dorosłym życiu. Jak wpływa na jego jakość umiejętność rozmowy w nowy sposób?
Odpowiem cytatem z jednej z uczestniczek warsztatów: „Od kiedy zaczęłam wychodzić do życia, życie zaczęło mi wychodzić”. To piękne podsumowanie. Gdy potrafimy mówić, co czujemy i czego potrzebujemy, nie obciążając drugiej osoby, budujemy emocjonalne bezpieczeństwo - kluczowe zarówno w relacjach prywatnych, jak i zawodowych.
Lubię powtarzać, że warto wrócić do ciała jak do bezpiecznego domu. Gdy mamy kontakt ze sobą, wiemy, czego chcemy, a czego nie, nie przerzucamy naszych trudnych emocji na innych. Zaczynamy świadomie kształtować swoje życie, zamiast odgrywać narzucone role. Bo kiedy powtarzamy cudze „zaklęcia”, działamy jak aktorzy cudzych scenariuszy. Tymczasem możemy być reżyserami własnej opowieści.
Rozmawiał: Dariusz Jaroń
***
Dr Agnieszka Kozak – psycholog, psychoterapeutka. Specjalizuje się w uczeniu ludzi, jak mogą zmieniać świat, zmieniając sposób, w jaki mówią. Jako nauczyciel akademicki i trenerka biznesu wspiera innych w budowaniu dojrzałości osobistej, traktując ją jako fundament odpowiedzialnego przywództwa. Jej publikacje i działania rozwojowe są cenione przez osoby poszukujące motywacji, sensu i kierunku w życiu. Autorka licznych książek, m.in. „Uwięzieni w słowach rodziców" (wspólnie z Jackiem Wasilewskim) oraz „Uwięzieni we własnej głowie”.